Pomidory rozrosły się na działce, niepodwiązywane od tygodni zaczęły wyglądać jak rozrośnięte krzewy. Powędrowały w wiele łodyg, które pod ciężarem owoców zaczęły się uginać i ukorzeniać. Nie pozostało nic innego, jak wziąć się do roboty. Cięcie, gięcie, sekatory, nożyczki, mocne tyczki i sznurki poszły w ruch. Na niektórych odrostach bocznych już pojawiły się owoce. Co z nimi zrobić? Ależ oczywiście – chutney!
Chutney z zielonych pomidorów
ok. 0,5 kg zielonych pomidorów
dwa duże ząbki czosnku
jedno winne, kwaśne jabłko (może być papierówka)
dwie papryczki chili
płatki z dwóch kwiatków aksamitki (mogą być suszone)
kwiaty lebiodki
garść suszonej żurawiny albo rodzynek
przyprawy: łyżeczka czerwonego pieprzu, kawałek galangalu albo świeżego imbiru, pół łyżeczki ziaren kardamonu, pół łyżeczki białej gorczycy, dwa goździki, opcjonalnie – jeśli lubicie – szczypta anyżu
1/4 szklanki octu winnego (w naszym przypadku był to domowy ocet śliwkowy).
Przyprawy zmielić w młynku albo utłuc w moździeżu. Pomidory odszypułkować i pokroić. Wyciąć gniazdo nasienne z jabłka, pokroić. Posiekać czosnek i w drobne kawałki pokroić chili.
Przyprawy (poza świeżym imbirem) uprażyć lekko na patelni. Wrzucić do garnka z nieprzywierającym dnem. Dorzucić resztę składników, oprócz żurawiny (lub rodzynek). Smażyć, co kilka minut mieszając, ok. 30 min. Przełożyć całość do robota kuchennego z ostrzem w kształcie litery S i zmiksować. Jeśli nie macie takiego sprzętu, przetrzyjcie całość przez grube sito (w chutneyu powinny być większe kawałki) albo użyjcie blendera-żyrafy. Na koniec przełóżcie do garnka, dorzućcie żurawinę lub rodzynki, dolejcie ocet i duście razem ok. 10 min, cały czas mieszając. Przełóżcie do słoików. Chutney jest najlepszy po kilku dniach, kedy składniki się przegryzą. Zajadajcie z serem albo tofu, używajcie zamiast keczupu, smarujcie nim kanapki. Smacznego!