W Warszawie na Przyrynku rośnie przepiękna – cała obsypana białymi kwiatami. Muranów porastają z kolei magnolie różowe i amarantowe. Ich duże, odurzająco pachnące kwiaty zwiastują nadejście naprawdę ciepłych dni. Już się cieszymy!
Drzewo to wywodzi się z Dalekiego Wschodu. Podczas gdy w naszej szerokości geograficznej było sadzone głównie ze względu na piękny pokrój i cudowne kwiaty, chociażby w Chinach magnolie były znanymi roślinami leczniczymi. Od zawsze używano jej kwiatów, jednak najwięcej dobra kryje się w magnoliowej korze i liściach. Substancje czynne – magnolol i honokiol – mają wyjątkowo duże spektrum działania. Wykazują one m.in. działanie przeciwbólowe, przeciwzapalne, uspokokajające i antyagregacyjne. Wyciągi z kory magnolii są także dobroczynne dla skóry – uelastyczniają ją, rozjaśniają przebarwienia i działają przeciwzmarszczkowo.
Z kory nielicznych i jakże urokliwych drzewek nie zamierzam obdzierać, ale nie mogłam sobie odmówić uszczknięcia kilku kwiatów. Część trafiła do domowego octu – efekt marynowania jest bardzo przyjemny. Marynowane płatki fajnie sprawdzają się np. jako dodatek do pokrojonej we wstążki marchewki posypanej czarnym sezamem. Taka kompozycja polana klasycznym winegretem z soku cytrynowego i zimno tłoczonego oleju jest nie tylko piękna, ale i pyszna.
Część została zalana solanką (w proporcji łyżka soli na litr wody) i doprawiona trawą cytrynową (dwa średnie kwiatymagnolii na jedną trawę). Kisiła się dwa dni na blacie i została przełożona do lodówki. Efekt? Całkiem smakowity.
Trzecia część płatków została zgnieciona, zawinięta ciasno w płótno, a potem w woreczek foliowy na 48 godz. Proces ten nazywa się utlenianiem enzymatycznym i prowadzi do wydobycia wyjątkowych aromatów z kwiatów i liści. W podobny sposób „fermentuje się” np. herbaciane liście na czarną herbatę. Herbatka z magnoliowych płatków okazała się wyjątkowo udanym eksperymentem. Jest jeszcze lepsza z dodatkiem suszonych kwiatów wiśni piłkowanej. Ach te kolory! Polecamy!